Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Miś z Himalajów pod ratuszem - Warto szukać urokliwych miejsc, bo tam nabieramy sił na codzienne życie

Anna Gabińska
– Zarabianie pieniędzy, meblowanie domu, wczasy w tropikach – to nie są najważniejsze rzeczy w życiu – przekonuje Maciej Łagiewski, dyrektor wrocławskiego Muzeum Miejskiego.

– Zarabianie pieniędzy, meblowanie domu, wczasy w tropikach – to nie są najważniejsze rzeczy w życiu – przekonuje Maciej Łagiewski, dyrektor wrocławskiego Muzeum Miejskiego. Lepiej z przyjaciółmi pójść na spacer tam, gdzie czujemy się najlepiej.

Dyrektor Łagiewski najchętniej odpoczywa, chodząc po starym cmentarzu żydowskim przy ul. Ślężnej. Mimo, że zna doskonale każdy pomnik nagrobny i każdy krzak. Nie nudzą mu się też znajome wiewiórki, jeże i dzikie kaczki. Przez 10 lat był tam kustoszem i porządkował kirkut, założony w połowie XIX w. przez Żydowskie Towarzystwo Szpitalno-Pogrzebowe. Napisał o nim książkę.
– Jako młody asystent na turystyce i rekreacji na Akademii Wychowania Fizycznego uczyłem tam studentów historii sztuki stylów i porządków architektonicznych – wspomina dyrektor Łagiewski. – Ale też odpoczywałem od polskiej rzeczywistości, która w latach osiemdziesiątych była szara. Podnosiłem i kleiłem nagrobki, grzebałem w bibliotekach i poznawałem historie poszczególnych rodzin. Zrozumiałem, że zawsze były nieszczęśliwe miłości i udane kariery. Miałem czas zastanowić się nad sensem życia i ile jest ono warte. Każdemu polecam cmentarz na spacery z przyjaciółmi do rozmowy i samemu do porozmyślania.

Po muzeum tylko plac
Dyrektor Łagiewski żałuje wielu miejsc we Wrocławiu, których nie zniszczyła II wojna światowa, lecz głupota nawiedzonych wyznawców socrealizmu. W latach 60. rozebrali budynek Śląskiego Muzeum Sztuk Pięknych. Monumentalny klasycystyczny gmach powstał pod koniec XIX wieku u zbiegu ulic Muzealnej z Kościuszki. Jedyną pamiątką po nim jest obecnie nazwa: plac Muzealny.
– Jeden z konserwatorów zabytków domagał się, by to pruskie gmaszysko zostało na zawsze wytarte z mapy Wrocławia – opowiada dyrektor Łagiewski. – Podobny los spotkał południową pierzeję zamku, tę od strony pl. Wolności. Chodziło o to, żeby przed obchodami tysiąclecia Polski pozbyć się pamiątek po Niemcach. I zrobiono to po barbarzyńsku.

Spragniony rzeźbiarz
Dużo we Wrocławiu jest miejsc, w których jakaś pozostałość przypomina o tym, że było tam miło i urokliwie. Na przykład pod ratuszem, przy ścianie między pręgierzem a pomnikiem Fredry, znajdowało się kamienne poidło z żelazną kratą. Na podstawie starych zdjęć dyrektor Łagiewski doszedł do wniosku, że od 1904 roku stał tam spiżowy posąg niedźwiedzia himalajskiego, który pociągnięty za język lał z nosa wodę zdatną do picia. – Podarował go miastu znany wówczas szeroko berliński rzeźbiarz Moritz Geyger – opowiada dyrektor Łagiewski. – Krąży taka anegdota, że gdy przyjechał do Wrocławia, nie mógł znaleźć wody w Rynku. Dlatego wykonał fontannę na wzór znanej mu z zoo w Berlinie. Miś miał kubek przymocowany do łańcucha, który zwisał mu z lewej łapy. Kubek zawieszało mu się na języku. Razem z bractwem kurkowym zamówiliśmy takiego misia w Gliwicach. Model wykonał Ryszard Zamorski. Woda leje się z nosa niedźwiadka jednak cały czas. Albo się w ogóle nie leje. Kubek, niestety, zniknął już drugiego dnia, na zawsze – żałuje Łagiewski. •

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto