Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Takie dzieci jak nasze to dar od Boga, który uczy miłości!

MN
Arch . A. Słuszkiewicz, A. Janczak
Anna Słuszkiewicz i Agnieszka Jańczak urodziły dzieci, które mają zespół Downa. Nie żałują...

Mają skośne oczy, okrągłe buzie, małe dłonie i niezgrabny chód, ale dla ich rodziców nie ma na świecie piękniejszych od nich. Tacy są: Julita Jańczak i Franek Słuszkiewicz, którzy swoją obecnością wywrócili życie do góry nogami swoim rodzinom i każdego dnia uczą co tak naprawdę się w nim liczy. Dla dzieci z zespołem Downa najważniejsza jest bowiem miłość i obecność drugiego człowieka!

Mieć wybór czy nie?

Ostatnio głośno jest w mediach o ustawie antyaborcyjnej, która - jak wiadomo - ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. W związku z nią bardzo często poruszany jest temat dzieci z zespołem Downa, które przez wielu ludzi postrzegane są jako dożywotnia kula u nogi dla swoich rodzin.

Również z tego powodu coraz więcej kobiet w ciąży wykonuje tak zwane badania prenatalne, które dokładnie pokazują płód dziecka i to czy po urodzeniu będzie ono zdrowe czy coś mu jednak będzie dolegać. Bywa, że kobiety decydują się na usunięcie ciąży w przypadku, gdy wiedzą o tym, że ich dziecko będzie chore.

- Według mnie każda kobieta powinna mieć wybór, a państwo nie powinno w to ingerować. A to, jak kto postąpi - urodzi dziecko czy nie - to jest już kwestia indywidualna każdego człowieka i jego sumienia - opowiada Anna Słuszkiewicz.

Down to nie debil

Kobieta doskonale zdaje sobie sprawę z tego co mówi. Kilkanaście lat temu zaszła bowiem w pierwszą ciążę, podczas której dowiedziała się, że urodzi chore dziecko. Wiadomość ta zwaliła ją z nóg i sprawiła, że przez dłuższy czas straciła nadzieję na normalne życie. - Miałam wtedy 27 lat. Dobrego męża, fajną pracę i wiele planów na przyszłość. Brakowało nam tylko zdrowego dzidziusia - opowiada.

Niestety, los spłatał jej figla i pod koniec ciąży (około 6-7 miesiąca) dowiedziała się, że jej syn ma zespół Downa. Przez resztę ciąży, a także jeszcze jakiś czas po porodzie, jak mówi, przeżywała żałobę.
-W jednej chwili wszystko co dotychczas sprawiało mi radość nagle przestało mnie cieszyć. Na niczym już mi nie zależało, czułam się okropnie.

Z czasem pogodziła się z ograniczeniami swojego dziecka i nauczyła się kochać go takim, jaki jest. Dzięki temu Franek jest pogodnym, uśmiechniętym i lubiącym aktywnie spędzać czas 11- latkiem. - Franek lubi pływać i jeździ z nami na spływy kajakowe - opowiada Anna Słuszkiewicz.

Wraz z mężem poświęcają mu mnóstwo czasu i uwagi. Razem jeżdżą również na turnusy rehabilitacyjne. Trudniej, jak mówią, jest dostać miejsce na warsztatach terapii zajęciowej.- Dostać się na WTZ to jak dostać się do Harvardu - mówią.

Pomimo wady dziecka kobieta stara się żyć normalnie i czerpać z życia garściami. Teraz już się nie załamuje. - Mam nadzieję, że niedługo uda mi się wrócić do pracy i że wszystkie mamy dzieci niepełnosprawnych będą miały taką możliwości nie tracąc przy tym zasiłku opiekuńczego. Wierzę w to, że dobra mama, to jest spełniona mama - mówi.

Słuszkiewicze oprócz Franka mają jeszcze młodszego syna, który jest zdrowy. Bardzo kocha on swojego brata i nie wstydzi się go. Choć bywa, że inne dzieci różnie patrzą na Franka, ale wtedy do akcji zawsze wkracza jego mama.
-Nie raz na placach zabaw słyszę jak dzieci wyzywają się od downów. Wtedy tłumaczę im, że jest to wada, na którą cierpi mój synek, a nie synonim debila czy idioty - opowiada.

Te dzieci tak mają

Matką dziecka z zespołem Downa jest także Agnieszka Jańczak. W sumie ma ona trzy córki, z których jedna została obdarzona dodatkowym chromosomem (21), który wywołał fizyczne i psychiczne zmiany w jej organizmie.
- Julitkę urodziłam w wieku 21 lat. Nie byłam przygotowana na to, że będzie chora, bo przez cały okres ciąży zapewniano mnie, że płód rozwija się prawidłowo - mówi.

Po porodzie także nie od razu powiedziano pani Agnieszce, że jej córka jest chora. Mała natychmiast trafiła jednak do inkubatora.

- Pielęgniarka powiedziała mi, że jest opuchnięta, ale nie mam się martwić, bo opuchlizna zejdzie - opowiada.

Kobieta z każdą kolejną godziną denerwowała się coraz bardziej, bo nie mogła zobaczyć dziecka, a lekarze ją zbywali. W końcu zobaczyła córkę i usłyszała słowa od lekarza: - Te dzieci już tak mają!
Wówczas zaczęła płakać i zażądała wyjścia ze szpitala.

- Myślałam, że oszaleje. Kompletnie nie wiedziałam co robić - mówi.

Na szczęście, na pomoc przyszła jej inna matka, której córka także ma tę samą wadę genetyczną. Dziś Julita ma 15 lat i robi duże postępy: potrafi pisać, czytać i coraz wyraźniej mówi.

- Jednego dnia ze sto razy jest w stanie mi powiedzieć, że mnie kocha - mówi pani Agnieszka, która traktuje córkę jak dar od Boga, który uczy ją pokory i miłości.

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pila.naszemiasto.pl Nasze Miasto