Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ani grosza więcej tym leniom... czyli właściwie ile powinni zarabiać polscy politycy? [ANALIZA]

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Adam Jankowski
Choć pensje posłów, senatorów, wiceministrów i najważniejszych osób w państwie nie były podwyższane od wielu lat, Polacy bardzo niechętnie podchodzą do zwiększania ich wynagrodzeń. Czy i tym razem za kolejną próbę ktoś słono politycznie zapłaci?

Na sondażowe pytanie, czy posłom należą się podwyżki, Polacy niezmiennie odpowiadają gromkim i raczej ponadpartyjnym „Nie!”. Tak też było z najnowszym badaniem Pollstera dla „Superekspresu” przeprowadzonym tuż po opublikowaniu w Dzienniku Ustaw rozporządzenia prezydenta podnoszącego pensje posłom, senatorom i wysokim urzędnikom państwowym. 84 procent badanych opowiedziało się przeciwko podwyżkom, poparło je 11 procent, a 5 procent nie zajęło stanowiska. Nie ma więc raczej szansy, by podnoszenie pensji politykom mogło się spotkać w Polsce ze społecznym zrozumieniem. Teraz tym bardziej - bo w wielu branżach wciąż odczuwalne są ekonomiczne skutki pandemii, wzrost wynagrodzeń w budżetówce jest praktycznie zamrożony, a skala podwyżek dla posłów i wysokich urzędników (od 40 do nawet 75 procent) bardzo znacząco wykracza poza typowe negocjacyjne progi znane ogółowi Polaków z rynku pracy. Według danych portalu wynagrodzenia.pl większość firm dała pracownikom w ubiegłym roku podwyżki w średniej wysokości około 3 procent, na rynku pracy jedynie sporadycznie spotyka się zaś negocjacje dotyczące podwyżek przekraczających 20 procent.

Z drugiej strony pensje posłów, senatorów i najważniejszych urzędników polskiego państwa nie były podnoszone od wielu lat. W dodatku w 2018 roku - na kanwie afery z premiami dla członków rządu - uposażenia parlamentarzystów zostały obniżone - za czym zgodnie i według wcześniejszych zapowiedzi Jarosława Kaczyńskiego głosowała cała Zjednoczona Prawica. Posłowie i senatorowie stracili wtedy po około 20 procent podstawy wynagrodzenia - co zabolało przede wszystkim polityków zawodowych nie mających innych źródeł dochodu niż te z kancelarii Sejmu i Senatu. To wtedy Jarosław Gowin żalił się, że kiedy był ministrem w rządzie PO, to „nie starczało mu do pierwszego”. Szybko podliczono jego ówczesne zarobki i opinia publiczna była mocno ubawiona faktem, że Gowinowi nie starczało do pierwszego ponad 10 tysięcy złotych miesięcznie, czyli kwota dla zdecydowanej większości Polaków nieosiągalna. Z drugiej jednak strony minister czy poseł sporo porusza się zarówno po stolicy, jak i reszcie kraju, często je poza domem, raczej nie ucieknie też od wydatków na garnitury, buty itp - obiektywnie rzecz biorąc jego koszty życia są obarczone znaczącymi dodatkowymi obciążeniami wynikającymi z pełnionej funkcji.

Dokładnie rok temu posłowie próbowali więc dać sobie podwyżki sami. W skłóconym jak nigdy dotąd Sejmie zaistniała wtedy rzadko widziana ponadpartyjna zgoda i za podwyższeniem poselskich i senatorskich płac zagłosowało aż 386 posłów, czyli większość widziana niezwykle rzadko, głównie przy okazji uchwalania niekontrowersyjnych ustaw o ściśle formalnym charakterze, np. dostosowujących polskie prawo do unijnego. Przeciw zagłosowało wtedy tylko 33 posłanek i posłów - z Razem, Konfederacji, grupy Kukiza i Zielonych. Przy okazji miało być wprowadzone prawo przyznające pensję pierwszej damie. W efekcie głosowania wyborcy - zwłaszcza opozycji - dostali dosłownie szału, widząc, że politycy Koalicji Obywatelskiej i części Lewicy są w stanie nagle zjednoczyć się z PiS w celu podniesienia własnych pensji. Według Press-Service Monitoring Mediów „od 13 do 16 sierpnia w mediach społecznościowych pojawiło się prawie 104 tys. publikacji na temat uchwalania przez Sejm podwyżek dla najważniejszych polityków w państwie. Najwięcej opublikowano ich na Facebooku (93 395) i Twitterze (10 084)”. Zdecydowanie przeważały opinie negatywne i skrajnie negatywne.

Ostatecznie ustawa przepadła w kontrolowanym przez opozycję Senacie, a politycy Koalicji Obywatelskiej i tej części Lewicy, która zagłosowała „za”, długo przepraszali wyborców za próbę podniesienia własnych pensji, co zresztą przez jakiś czas odbijało się na sondażach. PiS poniósł niższe sondażowe koszty tamtej próby, co sprzyjało interpretacjom, że cała operacja była po części pułapką na opozycję podważającą jej wiarygodność w oczach wyborców.

Tegoroczne podwyżki zostały wprowadzone bez żadnego głosowania w Sejmie - rozporządzeniem prezydenta Andrzeja Dudy, co jak najbardziej dopuszcza ustawa o wynagrodzeniach kadry kierowniczej państwa. Rozporządzenie obowiązuje już od 1 sierpnia. A podwyżki są rzeczywiście spore.

Cały system wynagrodzeń politycznych VIP-ów opiera się na tak zwanej kwocie bazowej - określanej co roku w ustawie budżetowej. W 2021 roku wynosi ona 1789 złotych. Rzecz jasna na każdym ze stanowisk z „R-ki” obowiązuje określony mnożnik kwoty bazowej. W zależności od stanowiska i pozycji w hierarchii administracyjnej jest on wyższy lub niższy. Żeby było trudniej, wynagrodzenie wysokiego urzędnika składa się z dwóch części - podstawy i dodatku funkcyjnego. Dla każdego składnika mnożnik jest inny. Dla przykładu, przed podwyżkami minister otrzymywał podstawę w wysokości 5,6 krotności kwoty bazowej, a dodatek funkcyjny w wysokości 1,5 kwoty bazowej. Za to na przykład wojewoda 4,4 kwoty bazowej i 1,2 dodatku funkcyjnego. Rozporządzenie podpisane przez prezydenta i podwyższające zarobki wyższych urzędników zmienia właśnie te mnożniki. I to bardzo znacząco.

Po podwyżce premier oraz marszałkowie Sejmu i Senatu dostaną po 8,68 kwoty bazowej wynagrodzenia podstawowego i 2,8 kwoty bazowej dodatku funkcyjnego. Wiceministrowie dostaną mnożniki 7,04 i 1,92 kwoty bazowej. 7,04 kwoty bazowej (już bez dodatku funkcyjnego) dostaną też posłowie i senatorowie - ich pensje są bowiem powiązane właśnie z wynagrodzeniami wiceministrów.

W efekcie rozporządzenia Dudy najwięcej zyskają marszałkowie Sejmu i Senatu. Oni dostaną aż 75 procentową podwyżkę - podstawa ich wynagrodzenia razem z dodatkiem funkcyjnym wzrośnie z 11,7 tysiąca do aż 20 500 złotych. Po 60 procent podwyżki dostaną wiceministrowie, posłowie i senatorowie. Wiceminister, który zarabiał dotąd 11 tysięcy złotych, będzie otrzymywał ok. 16 tysięcy (podstawa z dodatkiem funkcyjnym brutto). Poseł lub senator (bez diety) zarabiał dotąd 8 tysięcy, a będzie zarabiał prawie 13 tysięcy złotych miesięcznie. 40 procentowe podwyżki dostaną premier, wicepremierzy i ministrowie. Pensja tego pierwszego zrówna się po podwyżkach z uposażeniem Marszałka Sejmu i będzie wynosić ok 20 500 złotych.

Czy polski parlamentarzysta po podwyżce będzie zarabiał dużo w porównaniu z kolegami z innych krajów? Nie, niekoniecznie, choć trzeba przyznać, że podwyżki znacząco zmieniają tu sytuację. Przed podwyżkami uposażenie poselskie wynosiło około 140 procent średniego wynagrodzenia w Polsce. Po podwyżce pensja posła (nie licząc diety) będzie wynosiła już ok. 220 procent średniego wynagrodzenia w kraju.

W zdecydowanej większości krajów Zachodu obowiązuje logika, według której pensja parlamentarzysty powinna być jakoś współmierna do zarobków większości obywateli, choć jednak zauważalnie wyższa ze względu na koszty sprawowania mandatu i związane z tym zaufanie społeczne. W Polsce najdalej z propozycjami uregulowania tej relacji szła partia Razem - według jej postulatów poseł miałby zarabiać 3 krotność pensji minimalnej - co dawałoby mu stałą motywację do dbania o dobrostan obywateli. W takim ujęciu obecna płaca posła nie mogłaby przekroczyć 8400 złotych brutto obecnie a po podwyżce płacy minimalnej na 2022 rok - 9000 tysięcy złotych.

Światowa praktyka jest pod tym względem jednak znacznie bardziej korzystna dla parlamentarzystów niż propozycje Razem.

W Stanach Zjednoczonych wynagrodzenie kongresmenów nie było podnoszone od 12 lat. Amerykańskie prawo pozwala zaś na uchwalenie podwyżek jedynie od następnej kadencji - kongresmeni nie mogą sobie zwiększyć pensji bez wyborczej weryfikacji. Kongresmen zarabia jednak nieźle - bo nieco ponad 170 tysięcy dolarów rocznie, co daje ponad 350 procent amerykańskiej średniej.

Niemieccy parlamentarzyści zarabiają ok 2,5 krotności niemieckiej średniej krajowej - po ok 10 tysięcy euro miesięcznie. W porównaniu z polskimi kolegami dostają jednak astronomiczne dodatki na sprawowanie mandatu - to aż 22 tysiące euro miesięcznie, za co jednak według prawa deputowany do Budnestagu musi utrzymywać co najmniej jedno biuro także poza Berlinem.

Parlamentarzyści w Wielkiej Brytanii - ale także w Czechach - zarabiają po około 250 procent średniego krajowego wynagrodzenia. W Wielkiej Brytanii normą są częste, ale relatywnie niewielkie podwyżki płac członków parlamentu.

W Danii jest za to parlamentarna „bieda”. Deputowani zarabiają tam „zaledwie” o nieco ponad 30 procent więcej niż przeciętny Duńczyk. Weźmy jednak pod uwagę fakt, że Dania jest krajem o niskim rozwarstwieniu dochodów i wyjątkowo dobrych zarobkach. Te 130 procent duńskiej średniej, które zarabia tamtejszy deputowany, to aż 33 tysiące złotych miesięcznie.

Najczęściej jednak w krajach Zachodu parlamentarzysta zarabia około 2-2,5 krotności krajowej średniej. Pensje polskich posłów i senatorów po podwyżkach przyznanych przez Andrzeja Dudę mieszczą się więc w tym zakresie.

Największym problemem w polskiej administracji centralnej była dotąd wysokość zarobków wiceministrów. Na „rękę” dostawali oni niemal zawsze poniżej 10 tysięcy złotych, najczęściej po ok. 9 tysięcy. Prowadziło to do wielu paradoksów - znacznie więcej na przykład mógł zarobić niższy rangą urzędnik z korpusu służby cywilnej lub choćby ktoś z obszaru doradczego. Te zarobki wraz ze skalą odpowiedzialności i obciążenia pracą wiceministrów regularnie sprawiały, że z tych stanowisk starali się oni jak najszybciej odejść do sektora prywatnego. - Ludzie, którzy pełnią stanowiska wiceministrów, czyli podsekretarzy stanu, zarabiają niewspółmiernie mało - mówił zresztą prezydent Andrzej Duda uzasadniając podpisanie rozporządzenia. Z tym akurat argumentem trudno się nie zgodzić.

Czy tegoroczne podwyżki będą miały skutki polityczne podobne do próby sprzed roku? Raczej nie. Choć wyborcy wszystkich partii decyzję o ich przyznaniu oceniają jednoznacznie źle, głównym „winnym” w ich oczach będzie prezydent Andrzej Duda, który przecież jest w trakcie swej drugiej i ostatniej kadencji.

Nie znaczy to jednak, że skutków politycznych nie będzie. Jeśli chodzi o posłów koalicji rządzącej, to w ich oczach właśnie wypełniona została obietnica kierownictwa partii, że „cierpienia” związane z obniżką pensji z 2018 roku zostaną im wynagrodzone. Redukuje to także część rozsianych po poselskich szeregach frustracji związanych z ograniczonym dostępem do wszelakich fruktów władzy, ci którzy na tym dostępie dotąd nie skorzystali, mogą właśnie poczuć się docenieni a ich cierpliwość doczekała się czegoś w rodzaju nagrody. Brzydkie to? Z pewnością, ale socjalno-bytowa rzeczywistość sporego klubu parlamentarnego wcale nie różni się aż tak bardzo od tej, jaką znamy na przykład z korporacji. Nie ma tam za to umów na czas nieokreślony, tylko czteroletnie kontrakty bez gwarancji przedłużenia.

Według podobnej logiki, jeśli chodzi o pewną część posłów opozycji, efekt podwyżek może być ponadproporcjonalnie istotny w kontekście powtarzających się zawirowań w koalicji rządzącej. Czy mającemu niewielkie szanse na ponowny wybór posłowi opozycji z drugiego czy trzeciego szeregu, zarabiającemu teraz o 60 procent więcej, aby na pewno będzie się opłacało granie na skrócenie kadencji Sejmu i wcześniejsze wybory, jeśli za sprawą kolejnej odsłony koalicyjnych wojenek nadarzy się ku temu okazja? Zapewne ten i ów zadałby sobie właśnie takie pytanie - a przecież ewentualna utrata większości przez Zjednoczoną Prawicę następowałaby za sprawą kilku, może kilkunastu głosów. Podrzucenie części opozycyjnych posłów takiego dylematu jest tu więc całkiem rozsądnym politycznie zagraniem.

Ciekawe jest jeszcze to, jak zadziała manewr Koalicji Obywatelskiej. Klub KO po naradzie z Donaldem Tuskiem złożył w Sejmie projekt ustawy zamrażającej podwyżki wynagrodzeń posłów i wysokich urzędników. - W tym, co dzieje się w obecnym czasie, kiedy rząd nie radzi sobie z rządzeniem, kiedy koszty tego rządzenia przerzucane są na obywateli, kiedy mają wzrosnąć podatki, kiedy szaleje drożyzna, przyznawanie politykom wybiórczo podwyżek jest po prostu nieuczciwe. Na to się nie godzimy - mówił po ogłoszeniu tego zamiaru Jan Grabiec, rzecznik Platformy. Nie można wykluczyć, że dzięki temu pomysłowi opozycja zdoła się odegrać za polityczne kłopoty sprzed roku. Doprowadzenie do głosowania w Sejmie w tej sprawie stawiałoby tu PiS w politycznie trudnej sytuacji. O ile tylko rządzącej partii nie pomogliby niektórzy zadowoleni z podwyżek posłowie opozycji, to PiS musiałby się tym razem tłumaczyć przed własnymi wyborcami.

od 7 lat
Wideo

echodnia.eu W czerwcu wybory do Parlamentu Europejskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Ani grosza więcej tym leniom... czyli właściwie ile powinni zarabiać polscy politycy? [ANALIZA] - Portal i.pl

Wróć na pila.naszemiasto.pl Nasze Miasto