Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dwadzieścia lat minęło - Polonia (prawie) na szczycie. Część 2

Wojciech Dróżdż
Wojciech Dróżdż
Tydzień temu zatrzymaliśmy się na ligowym spotkaniu we Wrocławiu, które Polonia pechowo zremisowała. Drugą część opowieści o żużlowym roku 2000 rozpocznijmy zatem od kolejnego meczu w lidze.

Tuż po pechowym wyjeździe nad Odrę, do Piły dotarł zespół z Gdańska. Gospodarzy próbowali straszyć jedynie Rickardsson i Ułamek. To było zbyt mało na rozpędzoną Polonię, w której pierwsze skrzypce grał coraz skuteczniejszy Hampel (14 punktów). Czas wakacji zaczął się więc bardzo obiecująco.
Niestety, euforia opadła, kiedy Poloniści skończyli mecz w Bydgoszczy. Tam nie szło nam nigdy i przełomu nie było również w pierwszą niedzielę lipca. Miejscowi zwyciężyli dziesięcioma punktami, mając lidera w osobie ówczesnego indywidualnego mistrza kraju, Piotra Protasiewicza. Być może byłoby łatwiej, gdyby nie kontuzja Dobruckiego, która odnowiła się dzień wcześniej podczas Grand Prix we Wrocławiu. Rafał narzekał na kręgosłup. Jego szyja od dłuższego czasu dostawała w kość, tragedia wisiała w powietrzu. Jak się później okazało, mały lekarski retusz nie wystarczył. Zimą Dobrucki musiał przejść operację i w pierwszych miesiącach 2001 roku paradował po domu w ortopedycznym kołnierzu.
Jeśli szukamy powodów, dla których Hampel i spółka nie powtórzyli sukcesu z 1999 roku, to w pierwszej kolejności trzeba się zatrzymać przy dwóch porażkach u siebie – z WTS Wrocław, a przede wszystkim z Włókniarzem Częstochowa. Te przegrane miały duży ciężar gatunkowy, ponieważ nie było już klasycznych play-offów, a dorobek z rundy zasadniczej wliczał się do części finałowej.
No właśnie – Częstochowa. Lipcowe spotkanie z Włókniarzem było największą wtopą sezonu. Goście, którzy nie należeli do potentatów, tym razem rozdawali karty od A do Z. Nikt z naszych bohaterów nie uzbierał nawet dziesięciu punktów, za to wśród gości Drabik, Holta, Loram i Walasek jeździli tego dnia w innej lidze. Widownię rozgrzewał zwłaszcza waleczny Brytyjczyk, który dwa miesiące później świętował zdobycie tytułu indywidualnego mistrza świata.
Karuzela radości i smutków kręciła się dalej. Wystarczyło sześć dni, żeby pilanie znów pojechali jak na mistrzów przystało. W Gorzowie Ludwik wygrał 48:42, co było tym trudniejszym zadaniem, że upadek w pierwszym starcie wyeliminował z walki pechowca roku – Dobruckiego. Pierwszą rundę pilanie zakończyli na drugim miejscu ze stratą czterech punktów do faworytów z Bydgoszczy i z przewagą czterech kolejnych nad Toruniem oraz Gorzowem. Wydawało się, że klocki są poukładane i w rzeczywistości tak było. Na złoto byliśmy za słabi, na brąz – zbyt mocni. Jednak emocji do końca rozgrywek nie brakowało.
W finałowej części sezonu Polonia miała do zaliczenia sześć dodatkowych egzaminów. Zaczęła od wyjazdu do Torunia (znów bez Dobruckiego), gdzie podzieliła się punktami z Apatorem. Na mecz z Bydgoszczą u siebie Rafał już wrócił, nie było za to Tomasza Golloba, lidera gości, który lizał rany po wypadku drogowym, odniesionym w pobliżu Pniew. Nic dziwnego, że tym razem „Gryfy” nie zdołały postraszyć pilan.
Tuż przed starciem obu Polonii, stadion przy Bydgoskiej gościł imprezę, jakiej tu jeszcze nie było: finał Indywidualnych Mistrzostw Polski. Zawody przypadły nam w udziale dzięki ligowej wygranej w poprzednim sezonie. Niestety, torowe eksperymenty gospodarzy sprawiły, że zamiast walki o punkty, mieliśmy walkę z nawierzchnią. Tłumy kibiców setnie się wynudziły, a chuliganeria (której tego dnia nie brakowało), robiła sobie swawolne przebieżki po trybunach. Część zawodników wycofała się przed końcem imprezy, którą na finiszu przerwał deszcz. Wyniki ustalono na podstawie zakończonych czterech serii. Niespodzianki nie było - najlepiej tajniki zagadkowego toru rozszyfrowali gospodarze. Mistrzem został starszy Gollob, wyprzedzając osiemnastoletniego Hampela. - Za parę lat nikt nie będzie pamiętał o okolicznościach, a tytuł zawsze jest tytułem – słyszało się tu i ówdzie. I wiele w tym prawdy. Szkoda tylko, że pilski finał IMP był jedynie namiastką wielkiego widowiska.
Kolejny gorący weekend czekał kibiców na początku września. Zaczęło się od wyjazdowej wygranej w Gorzowie. Minimalnej, bo dwupunktowej. Kropkę nad „i” postawili Louis z Gollobem, którzy dowieźli remis w piętnastym wyścigu. A dzień później przeżyliśmy w Pile najbardziej niezapomniany żużlowy moment roku 2000: finał Klubowego Pucharu Europy. Nazwą lepiej się jednak nie sugerować. Zamiast potentatów ze Szwecji, Danii i Wielkiej Brytanii, z mistrzem Polski rywalizowały ekipy z Rosji, Niemiec i Czech. Nic więc dziwnego, że w tym marnie obsadzonym turnieju Polonia nie miała sobie równych. I pewnie kibicowałaby jej garstka zapaleńców, gdyby nie zmysł prezesa Wilczyńskiego, który zaprosił na turniej Budkę Suflera! Jej koncert przyciągnął na stadion nie tylko pół miasta, ale również Aleksandra Kwaśniewskiego, który walczył o prezydencką reelekcję. A w tamtym czasie „Budka” przeżywała złote chwile. Dzięki świeżutkiemu „Balowi wszystkich świętych” lubelski zespół był właśnie u szczytu sławy.
W końcówce sezonu pilanie zrobili swoje. Wygrali u siebie z Apatorem i Stalą, przez co wciąż mieli iluzoryczne szanse na złoto. Trzeba było „tylko” wygrać ostatni mecz w Bydgoszczy, co – rzecz jasna – było zadaniem wyjątkowo karkołomnym. Owszem, do półmetka zawodów tliła się iskierka nadziei, ale finisz gospodarzy okazał się królewski. Cudu po bydgosku nie było, Polonia Piła została ze srebrem w kieszeni. To był piąty ligowy medal żużlowców z Bydgoskiej. Piąty z rzędu! Nikt się wtedy nie spodziewał, że przez minimum dwie następne dekady nie uda się tego wyniku poprawić.
Podczas wrześniowych spotkań na całej linii zawiedli kibice. Zarówno mecz z torunianami, jak i starcie z ekipą z Gorzowa oglądało znacznie mniej fanów niż zwykle. W powietrzu czuło się zawód, a nawet (nieuzasadnione) pretensje do żużlowców. Gdyby dzisiaj udało się dotknąć choćby skromnego brązu…
Ten udany, choć kosztowny sezon domknął tradycyjny Turniej Gwiazdkowy. Już 1 grudnia, dwa dni przed adwentem, z głośników przy Bydgoskiej popłynęły dźwięki kolęd. A z trybun popłynęły brawa w stronę zwycięzcy zawodów, Rafała Okoniewskiego. I w kierunku sceny, którą tym razem zdominowali muzycy z „Arki Noego”.
Pilska Polonia jeździła w ekstralidze jeszcze przez kolejne trzy sezony, jednak marniała z każdym rokiem. Najpierw było miejsce piąte, później szóste i wreszcie ósme. W nowej rzeczywistości było nieporównywalnie gorzej, ale to już opowieść na później.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pila.naszemiasto.pl Nasze Miasto