Każdy z bohaterów filmu ma swoją historię do opowiedzenia. Trafili do Piły w różnych okolicznościach i z różnych powodów, czasem świadomie, a czasem przez przypadek.
Dla Wernera Klimka Piła to rodzinne miasto. Urodził się w Leszkowie, a właściwie Pletke.
- Ojciec pracował w lesie i tam dostał mieszkanie służbowe. Przy torach mieszkali Kłosowie, to była polska rodzina; obok nas żył Rosjanin Bloch. Mieszkało tam też moje wujostwo. Ojciec grał na trąbce w orkiestrze strażackiej w Pile, w pobliżu chóru Halka. I jak moja mama opowiadała, kiedy konsul polski przyjechał do Piły, ojciec w orkiestrze z chórem witał, konsula hymnem narodowym - wspomina Werner Klimek.
To, że tuż przed wojną Niemiec grał na trąbce Mazurka Dąbrowskiego, nie było niczym nadzwyczajnym. Rodzice Wernera Klimka byli dwujęzyczni, bo to był teren przygraniczny.On sam i jego młodszy brat - Adelhard, mówili tylko po niemiecku. Dziadkowie używali zaś do rozmów między sobą mieszanki języków zwanej "platówą".
- W 1943 roku wzięli ojca do wojska. To było latem, a w listopadzie zginął. Pochowany został na Białorusi, był sanitariuszem. Miałem wtedy 6 lat - mówi Klimek.
W tym czasie Werner rozpoczął edukację szkolną, chodził na lekcje do Piły. Do miasta jeździł autobusem, a wracał piechotą.
- W 1945 roku, 26 stycznia nagle, o 4 w nocy, błysk, huk, piach wsypuje się przez okna... To był pocisk od katiuszy, rozerwał się przed samym oknem. Na szczęście nie zostaliśmy ranni. Była zima... i mama wzięła nas w tych piżamkach i do piwnicy, na kartoflach siedzieliśmy do rana. Gdy przestali strzelać, mama wyszła, przyniosła nam ubrania. Przed naszym domem w 44 roku, budowano rowy przeciwczołgowe, to była część wału pomorskiego, był bunkier i stanowiska w lesie, a my w środku tego wszystkiego - opowiada pan Werner.
Po tych wydarzeniach pani Klimek zabrała synów do Piły. Trafili do szkoły przy ulicy Teatralnej, a później pociągiem, w bydlęcych wagonach, wywieziono ich dalej na Zachód.
- Z wyżywieniem był kłopot, wszystko było na kartki, była bieda w Niemczech. Zawieźli nas do Schwerina i dalej do miasteczka Parchim, i tam byliśmy aż się wojna skończyła. Na koniec kwietnia wjechali żołnierze amerykańscy na dżipach. Później pojawili się czerwnoarmijscy. Szukali złota i spirytusu. To było paskudne, nie było jedzenia, głodowaliśmy. Później zachorowałem na szkarlatynę. Gdy byłem w szpitalu, mama chodziła żebrać do wioski i przynosiła mi jedzenie, dzieci wokół mnie umierały, a ja przeżyłem - wspomina Klimek.
Później jego matka otrzymała od ciotki list przez Czerwony Krzyż, że ciotka zamieszka w Cedyni i chce, aby przyjechali do niej.
- Brat trafił wówczas do szpitala na tyfus, ale matka wzięła mnie i pojechaliśmy pociągiem do Berlina, a później do Cedyni. Długo szliśmy na pieszo Ciemno było i wreszcie zauważyłem światełko i szliśmy do tego światła i mama zapukała do drzwi i drzwi się otworzyły, a tam stała ciotka. To był cud, prawdziwy cud! - wzrusza się mężczyzna.
Mama zostawiła małego Wernera pod opieką ciotki i wróciła po młodszego Adelharda. Razem przyjechali do Piły. Zamieszkali na Jadwiżynie, w małym pokoiku, a później znaleźli mieszkanie na al. Powstańców Wielkopolskich.
- My nie mieliśmy obywatelstwa, ani ja, ani brat nie znaliśmy polskiego. Moja mama pracy nie mogła znaleźć przez półtora roku, ale jakoś przeżyliśmy - mówi Klimek - Mieszkam w Pile do dziś - kończy...
Historia Reginy Stepki, też nie była łatwa.
- Rodzice pochodzili z Wilna. W 1945 roku, we wrześniu przyjechaliśmy do Polski, nikt nas nie wyganiał, ale chcieliśmy jechać do Polski. Jechaliśmy w transporcie bydlęcym. Jechaliśmy w nieznane, najpierw do Olsztyna, ale nie było gdzie wysiąść, to dalej w nieznane. Zatrzymaliśmy się w Toruniu, ale ojciec nie chciał tam zostać. Spotkał kolegę, który powiedział mu, że w Pile jest dużo mieszkań wolnych. I pojechaliśmy... Wysiedliśmy na stacji towarowej, szliśmy przez most kolejowy i trafiliśmy na Śmiłowską i później na Ludowej znaleźliśmy trzy pokoje - wspomina Regina Stepka.
Wszyscy poszli do pracy. Pani Regina trafiła na budowę.
- Młoda byłam, miałam osiemnaście lat i nie wstydziłam się mojej pracy. Budowałam dach na kościele Świętej Rodziny, to pierwsza moja robota - była na tym kościele! Potem trafiłam do stolarni, później do cegielni, dalej do krochmali, a z krochmali poszłam na emeryturę - opowiada.
Pierwsze wspomnienia...
- Płakać się chciało. W Wilnie nie baliśmy się ani Ruskich, ani Niemców, ani Litwinów. A tu Ruski zaczepiali, baliśmy się swojego cienia - wspomina Regina Stepka...
Eugeniusz Walkowski urodził się w Opalenicy w Wielkopolsce, później jego rodzice przenieśli się do Pobiedzisk, jego ojciec miał tam zakład fryzjerski. W Opalenicy zastała ich wojna.
- Ojca wzięli Niemcy do pracy w szpitalu, jako fryzjer pracował. Czasem odwiedzał ojca sanitariusz niemiecki, Polak ze Śląska i ojciec pisał mu listy, bo sam nie potrafił, a nam za to cukierki przynosił. Fajny był, ale jak Niemcy się dowiedzieli, wysłali go na Wschód, no i tam chłop zginął - wspomina Walkowski.
Po wojnie wrócili do Pobiedzisk, ale z ich domu tylko ściany zostały. Ojciec trafił do Piły.
- Nie wiem dlaczego akurat tu, bo inni jechali dalej do Szczecina, a on w Pile został. Po tych gruzach chodził i szukał foteli, skleił lustra i zakład fryzjerski otworzył, pierwszy w Pile - opowiada pan Eugeniusz.
Później sprowadził rodzinę.
- Obraz niezapomniany, gdzie spojrzysz - gruzy. Później poszedłem do szkoły na Buczka. Lekcje były ciekawe, nauczyciele kazali nam z niemieckich książek wycinać obrazki. Pamiętam też, jak Ruskie łowili ryby, na ładunki wybuchowe, rzucali granaty i taaakie ryby wypływały... - wspomina tamte dni.
Jak czytać kolory szlaków turystycznych?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?