Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Roksanka pisze list do Mikołaja: Jest ciężko, tęsknimy za naszą mamusią...

Martin Nowak
Rodzina z Arentowa (gm. Miasteczko Krajeńskie) potrzebuje wsparcia. Ciągle ma ,,pod górkę”

Życie jest piękne, ale czasami pisze czarne scenariusze. Ten jest bardzo brutalny. Opowiada o kobiecie - przykładnej żonie i matce, która musiała odejść zbyt wcześnie... zostawiając kochającego męża i pięcioro dzieci. Najmłodszy Adaś miał dwa miesiące, gdy zmarła, przegrywając nierówną walkę ze złośliwym nowotworem.

Po traumie rodzina wciąż trzyma się razem i jest pełna nadziei na lepsze życie. Lepsze, bo warunki w których musi żyć są fatalne. Nie przystoją na XXI wiek.

- Rodzina ta wiele przeszła i wyczerpała już limit cierpienia - o sytuacji państwa Starkowskich poinformowała nas dyrektor Gminnego Domu Kultury w Miasteczku Krajeńskim Marta Konek.

Radość i płacz

Pan Andrzej i pani Aldona zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Spodobała mu się od razu. Była - jak mówi - spokojna, miła i uczynna... biło od niej dobro. Na co było czekać?

Szybko wzięli ślub, a potem czekali na narodziny dzieci. Pierwsza była Roksana, później na świat przyszli: Kuba, Marta i Rafałek. Pan Bóg obdarzył ich jednak jeszcze jednym dzieckiem. Byli szczęśliwi, bo zawsze chcieli mieć dużą i kochającą się rodzinę. Niestety, radość nie trwała długo.

Pani Aldona będąc w ciąży dowiedziała się bowiem, że zachorowała na złośliwego raka skóry - czerniaka.

- Taki ,,pryszcz” stanikiem zahaczyła, to zaczęło się babrać, więc poszła do lekarza. Diagnoza zwaliła nas z nóg... - mówi pan Andrzej.

Do końca walczyła, choć lekarze nie dawali jej szans. Umarła cichutko dwa miesiące po narodzinach Adasia.

- Życie dała za życie - komentuje pan Andrzej, który pięć lat temu został sam z piątką dzieci.

- A Adaś jaki ładny chłopczyk jest, jaki kochany - dodaje mama pana Andrzeja. I wspomina: - Na początku w depresję wpadłam. Po kątach płakałam, żeby dzieci nie widziały...

Przez pierwsze miesiące w jednym pokoju spali. Jak najmłodszy Adaś zakwilił, wchodzi babcia Lidzia i patrzy, a tam cała starsza czwórka wianuszkiem wokół wózeczka i małego zabawia. Żeby mu tej mamy, której zupełnie nie pamięta, tak bardzo nie brakowało.

Innym razem wchodzi babcia i widzi, jak najstarsza wnuczka cichutko, w tajemnicy przed innymi płacze.

- Roksanka, czemu ty płaczesz? - pyta. A dziewczynka odpowiada - Tęsknię za mamą!

Wszystko się sypie

Starkowscy na polach w Arentowie mieszkają. Dzieci na szkolny autobus trzeba przez te pola podwieźć, szczególnie jak błoto albo śnieg drogę nieprzejezdną uczynią. Pół domu do nich należy, pół do sąsiada.
W domu są pokoje dwa na dole, do których przylega komórka, w której ciuchy trzymają. Dziadek z babcią tu mieszkają, dzieciaczki się w ciągu dnia bawią i odrabiają lekcje. Czasami na trochę zatrzymuje się ich córka z rodziną, jak w odwiedziny przyjedzie.

Wąziutki korytarzyk, choć korytarzyk to pewnie za dużo powiedziane, przesmyk bardziej od drzwi do schodów prowadzi. A schody… Wejście na górę to nie lada sztuka. Stare, spróchniałe stopnie pną się ostro do góry na konstrukcji, którą pan Andrzej wzmocnił żerdzią i skręcił drutem. Trzeba klapę otworzyć, wejść na skrawek podłogi i klapę za sobą zamknąć, żeby bezpiecznie po piętrze chodzić.

Pan Andrzej na poddaszu pokoiki wygospodarował dla dzieci. Malutkie, jak dla krasnoludków, ciężko się w nich obrócić, a co dopiero łóżka ustawić. Póki dzieciaczki małe, to jakoś się w tych kątach upychają. Malutkie okienka dają nieco światła. Tylko że pod regipsem szachulec jest ukryty. I to nie wypełniony cegłą czy gliną, jak to w bogatszych domach bywało, ale czarnym brykietem. - To taki suszony torf - tłumaczy.

- A gdzie w tej ciasnocie łazienka? A gdzie kuchnia? - mógłby ktoś zapytać. Cóż, kuchnia i łazienka to odrębna historia i odrębny budynek. Trzeba się z pokoi tym wąskim przesmykiem do drzwi wejściowych prześlizgnąć. Potem przejść kawałek przez podwórko do budynku gospodarczego. Tam łazieneczka jest maleńka, zagrzybiona. I kuchnia, w której wszystkie posiłki szykują. Załatane, przykryte jest wszystko płytami udającymi panele. Grzyb spod tego wyłazi, bo ściany nieocieplone. Jeszcze mówią, że grzyb to nic. Bardziej martwi ich ta ściana od podwórka, bo wygina się niczym te płyty do ścian przykręcone. Jakby chciała lada chwila wybrzuszyć się i osunąć, odsłaniając i kuchnię, i łazieneczkę, i maleńką kotłownię.

Dzieciaczki biegają między domem a tym budynkiem po kilka razy dziennie. Rano, jak trzeba oporządzić się do szkoły, śniadanie zjeść. Wieczorem, jak trzeba się umyć, do snu przygotować.

- Najtrudniej jest zimą, jak mróz trzyma, a dzieciaczki po kąpieli rozgrzane muszą do łóżek przebiec - martwi się babcia Lidzia. I jak chore jest któreś. Bo tak to do tego biegania po zimnym do toalety, do jedzenia, do mycia, jakoś przywykli.

Babci spokoju nie daje jeszcze kwestia prania. Bo pralka , co najmniej raz dziennie chodzi, bo przy takiej rodzinie, to prania jest bardzo dużo. Problem zaczyna się, kiedy to pranie trzeba gdzieś wysuszyć. Latem to jeszcze jakoś idzie, byleby dłużej nie padało. Taką wiatkę mają, pod którą linki porozciągali i ubranka na nich wiszą. Ale jesienią? Zimą? Nic schnąć nie chce.

Co poradzić na takie warunki? W tym przypadku - jak mówi Marta Konek z Domu Kultury w Miasteczku Krajeńskim - trzeba by przebudować budynek, ale na to - niestety - potrzebne są duże pieniądze. Jest jednak światełko w tunelu.

- Rodzina została zgłoszona do telewizyjnego programu ,,Nasz nowy dom”. Spełnia wszystkie warunki, aby ekipa remontowa pod wodzą Katarzyny Dowbor, mogła tu przyjechać i zrobić ze wszystkim porządek. Liczymy na to, że tak się stanie - mówi Marta Konek.

List do Świętego

Pan Andrzej ma jeszcze inne zmartwienie, ale przy dzieciach ciężko mu o tym mówić. Bo choruje, ostatnie miesiące był na zwolnieniu. Guz mu się taki zrobił na kolanie, prawie wielkości pięści. Bał się strasznie, nie wiedział, czego może się spodziewać.

- Jest już po operacji... - poinformowała nas Marta Konek.

Rodzina potrzebuje nie tylko remontu domu, ale podstawowych rzeczy m.in. żywności, ubrań czy opału na zimę. Na szczęście, nie brakuje dookoła nich dobrych ludzi.

- Pomagamy tyle, ile możemy - mówi jedna z mieszkanek pani Jolanta, która o pomoc dla Starkowskich prosi każdego kogo napotka na swojej drodze.

- Ostatnio, tę biedną rodzinę odwiedziła nasza krewna z Niemiec, która przywiozła im paczki na święta, a także kupiła tonę węgla. Przyjechała ponieważ bardzo wzruszył ją list Roksanki, który napisała do Świętego Mikołaja - opowiada pani Jolanta.

Oto fragment listu: ...Bardzo tęsknimy za mamusią, jest nam ciężko bez mamy, teraz jesteśmy u babci. Babcia się nami opiekuje, żeby tylko była zdrowa. U babci jest ciasno, ale miło i ciepło. Najbardziej byśmy chcieli mieć swoje pokoje, biurka i ładnie umeblowane pokoje... Chcieliśmy być ładnie ubrani, mieć słodycze i owoce, maluchy lubią grać w piłkę i malować, a my lubimy się stroić...

Można pomóc

Każdy może pomóc, w dowolny sposób kontaktując się z redakcją pod nr tel. 536046500. Potrzebne są ubrania, zabawki, przybory szkolne, a także żywność np. owoce i słodycze na święta. Kontaktować można się też z Gminnym Domem Kultury w Miasteczku Krajeńskim

Wspł. M. Konek

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pila.naszemiasto.pl Nasze Miasto