Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Toksyczny dworzec, hiperinflacja i rozwój przedsiębiorczości. Tygodnik o latach 1989-1990

Wojciech Dróżdż
Wojciech Dróżdż
Szło nowe. Czasy PZPR mijały bezpowrotnie, co potwierdził „Tygodnik”, zdejmując z okładki przypisane mu od pierwszego wydania hasło: „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!”. Szalejąca inflacja sprawiła, że w ciągu kilku miesięcy czasopismo podrożało prawie dziesięciokrotnie (z 60 do 580 złotych)! Zmieniła się też szata graficzna. Poza tym dział „Poczta nastolatków” znalazł innego opiekuna – Blondyna zastąpiła Małgorzata.

Nr 516, 10.12.1989 r.

Przed laty mówiono: AK – zapluty karzeł reakcji, później nic, albo niewiele mówiono, teraz przywraca się Armię Krajową na karty historii. Okazuje się, że są to piękne karty, zapisane przelaną krwią i żołnierskim trudem. Pełne chwały, bohaterstwa i odwagi. Karty, które były tworzone nawet wtedy, gdy umilkły działa. Zapisywane w ponurych celach Urzędu Bezpieczeństwa, w oficjalnej propagandzie, w szkolnych podręcznikach. Wielu chciało je wyrwać na zawsze z pamięci narodu lub sprowadzić do rangi kilku oddziałów, kilku epizodów. Nie udało się, historii współtworzonej przez tysiące żołnierzy AK nie sposób było zatrzeć, co najwyżej można było o niej milczeć. Władysław Czerwiński był jednym z nich. Tam, na Wileńszczyźnie w 7 Brygadzie „Wilhelma” nazywano go „Rakiem”. (…) na początku lat pięćdziesiątych przeprowadził się do Piły. (…) Władysław założył w Pile podokręg Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej. Jest członkiem zarządu stowarzyszenia, zajmuje się weryfikacją nowo przyjętych. W ankiecie, którą im daje do wypełnienia, jest pytanie dotyczące prześladowań. Władysław Czerwiński zauważył, że ludzie niechętnie na nie odpowiadają. Nie dziwi się temu – Nauczyli nas milczeć – twierdzi. (Edmund Wolski)

Nr 518-519, 24-31.12.1989 r.

Gdy trafiały do międzymiastowej, myślały: praca łatwa, ciekawa, można spróbować. Przez pierwsze dni kierowano je do przyjmowania zamówień, co było dziecinnie proste, chociaż trochę nudne. Prawdziwa praca zaczynała się w momencie przejścia na centralę do łączenia rozmów. Samodzielne stanowisko, hałas, tęcza światełek i setki abonentów, z których co drugi ma najważniejszą rozmowę i domaga się szybkiego połączenia. Dobrze, jeśli trzeba łączyć z Warszawą – stolicę łatwo „dostać”, koszmarem jest Zamość, do którego czasami i pięćdziesiąt razy można „kręcić” bez skutku. W Wojewódzkim Urzędzie Telekomunikacyjnym w Pile w centrali międzymiastowej pracuje czterdzieści osiem telefonistek, a tylko nieliczne mogą pochwalić się długim stażem. Często rezygnują, szybko zniechęcają się – mają dość wykręcania w nieskończoność jednego numeru, denerwowania się brakiem połączenia, aroganckich klientów. Ile można słuchać, że jest się głupią krową? Ile razy można tłumaczyć się za nie swoje winy? Wyjaśniać, tłumaczyć, przepraszać… (Bożena Wolska)

Nr 520, 7.01.1990 r.

Znak rozpoznawczy: skórzana saszetka wciśnięta pod ramię, uważne spojrzenie wychwytujące potencjalnych klientów. Wiek: różny, ubiór: głównie dżinsowy. Stoją w małych grupkach, przytupują z zimna nogami, wycierają zaczerwienione nosy. Stoją cierpliwie, po kilka godzin dziennie. Pracują. Cinkciarze z „Rodła”, spod Peweksów, Baltony i kantorów wymiany walut wrośli w pilski krajobraz. Jednych drażnią swoją obecnością, innych – przeciwnie – utwierdzają tylko w przekonaniu, że Polska jest krajem wolnym, w którym każdy może robić interesy. Interesy cinkciarzy idą dobrze, opierają się na najprostszym handlu: kupić – sprzedać. U cinkciarza każdy kupi dolara trochę taniej, sprzeda ciut drożej niż w kantorze. Prosperują więc znakomicie, choć nikt nie wie – nominalnie – jak dobrze. (…) Z informacji Miejskiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Pile wynika, że w stolicy województwa jest około 100 cinkciarzy. (…) - A cóż nam milicja może zrobić? Pracujemy w doborowym towarzystwie: są wśród nas dwaj byli funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa, dawni nauczyciele i oficerowie LWP… Działamy legalnie, nie ma na nas żadnego prawnego haka, a w każdym razie hak ten jest zbyt krótki… (Anna Forecka)

Nr 524, 4.02.1990 r.

Zmiany te sygnalizowaliśmy już nieco wcześniej. Pomimo to, Czytelnik, który kupi obecne wydanie „Tygodnika Pilskiego”, na pewno zdziwi się jego formatem. Jest on o połowę mniejszy od poprzedniego. Śpieszę jednak dodać, że zwiększyliśmy z 12 do 16 liczbę stron oraz to, że w wyniku ogólnej miniaturyzacji całkowita powierzchnia zadruku zmalała jedynie o około 30 procent. W sumie więc, przy odpowiednim ułożeniu graficznym, skróceniu wszystkich dotychczas stosowanych form dziennikarskich, lapidarności wypowiedzi, zmiana ta dla naszego odbiorcy, a także i redakcji, może okazać się korzystna. Czytelnik otrzyma bowiem tę samą liczbę wiadomości w równie atrakcyjnej, choć bardziej skondensowanej formie. (Paweł Piotrowski)

Nr 525, 11.02.1990 r.

Ostatnie, raczej drakońskie pociągnięcia rządu, będące częścią tzw. planu Balcerowicza, sprawiły, że coraz więcej ludzi z coraz większą niepewnością patrzy w swą zawodową przyszłość. Plajta, redukcje, weryfikacje, bezrobocie to słowa, które z podręczników ekonomii kapitalistycznej wkraczają dość brutalnie w naszą rzeczywistość. (…) Dla wielu z nas, przez dziesięciolecia przyzwyczajonych do tego, że praca musi znaleźć się dla każdego, jest to nie lada szok. Trudno znaleźć się w nowej sytuacji. Jeden jest wszakże pozytywny tego skutek. Zaczynamy wreszcie szanować pracę! Gwałtownie traci swą przerażającą aktualność hasło czterdziestolecia: „Czy się stoi, czy się leży, X tysięcy się należy!”. (Małgorzata Linettej)

Nr 525, 11.02.1990 r.

Od września 1989 r. czynny był, jedyny z prawdziwego zdarzenia punkt skupu butelek w Pile (przy ul. Budowlanych). Codziennie oblegały go długie kolejki ludzi. Tylko za jednorazową dostawę butelek pewien pilanin skasował 311.950 zł! (…) Usytuowany w śródmieściu Piły punkt skupu został zamknięty. Nie ma gdzie odstawić 6-7 samochodów ciężarowych skrzynek z butelkami. Właściciel punktu jeździ po województwie i nie tylko, poszukując kontrahentów. Próbuje „dogadać się” z poznańskim „Polmosem”. Być może butelki będą transportowane do Poznania. Albo trzeba będzie je wyrzucać do śmietników. Nas, Polaków, nie stać na marnowanie opakowań szklanych, których brakuje w rozlewniach. Znacznie bogatsze kraje od Rzeczypospolitej nie wyrzucają pieniędzy na śmietniki. (emi)

Nr 528, 4.03.1990 r.

Co tydzień linią kolejową Chojnice – Złotów – Piła – Trzcianka – Krzyż, która jest małym fragmentem powstałej jeszcze przed pierwszą wojną światową trasy z Królewca do Berlina, przejeżdża kilka składów ze środkami toksycznymi lub innymi substancjami niebezpiecznymi dla otoczenia. Kolejarze od dawna nauczyli się je rozpoznawać i bardzo szybko po swojej linii puszczją hasło: „smród jedzie”. Wiedzą, co mówią, bo nieraz zdarzyło się im powąchać zawartość cystern krążących między ZSRR a NRD. Cystern najczęściej mocno wyeksploatowanych, zniszczonych, nadżartych rdzą, czyli takich, jakie właśnie nie mają prawa służyć do transportu, a już szczególnie – toksyków. (Edmund Wolski)

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pila.naszemiasto.pl Nasze Miasto