O tym, że w domu Sz. coś dzieje się nie tak, pierwsza dowiedziała się sąsiadka braci. Wraz z rodziną mieszka w połówce dwurodzinnego domu, praktycznie na przeciwko przystanku PKS. Sama o zdarzeniach z poniedziałku rozmawiać nie chce. Wiadomo jednak, że jej uwagę około 11.30 przykuł młodszy z braci, 45-letni Jerzy, który wyszedł z mieszkania na podwórko, z trudem stał na nogach i mocno krwawił.
Chwilę później Jan Judycki, sołtys Scholastykowa, który mieszka w bloku wielorodzinnym zaledwie kilkadziesiąt metrów od domu Sz., wybierał już numer pogotowia ratunkowego w telefonie. Karetka przyjechała szybko. Nie ze Złotowa lecz z Okonka. Ta pierwsza była już na wyjeździe.
– Powiedziałem, że czuć od niego alkohol i chyba jest pijany. Dyspozytor zadzwonił więc na policję, bo przecież nikt sam w takie szaleństwo nie wejdzie. Wtedy nie wiadomo było przecież, co tam się stało – relacjonuje sołtys.
Ratownicy najpierw opatrzyli młodszego z braci. Rana ręki nie stanowiła problemu. Nóż utknął jednak również w podbrzuszu. Zdaniem świadków rana była poważna, duża „na dwa palce”.
Gdy mundurowi weszli do mieszkania, znaleźli drugiego mężczyznę. Jeszcze żył. Zachowywał się agresywnie: ubliżał medykom, nie chciał poddać się badaniom. Tymczasem jego szanse na przeżycie z każdą minutą malały. Trzy ciosy nożem, które otrzymał w klatkę piersiową okazały się śmiertelne.
Na razie nie wiadomo, dlaczego kłótnia w domu Sz. przybrała tak dramatyczny obrót. Policja w mieszkaniu znalazła tylko jeden nóż. Nie wiadomo, czy bracia wyrywali go sobie, raniąc się wzajemnie, czy też jeden z nich pozbył się drugiego ostrza. Trudno powiedzieć, czy kiedykolwiek poznamy prawdę o tym, co w mieszkaniu Sz. się wydarzyło. Zeznawać może przecież już tylko jeden z uczestników bójki.
Tymczasem mieszkańcy Scholastykowa nie mogą zrozumieć, dlaczego do tragedii w ogóle doszło. Braci Sz. najbliżsi sąsiedzi dobrze znali, a ci dalsi nie raz o nich słyszeli. Przede wszystkim to, że obaj od alkoholu nie stronili. Pili często, żyli z dnia na dzień. Obaj bez własnych rodzin i stałej pracy. Dorabiali czasem w miejscowym „Farmerze”, przedsiębiorstwie ogrodniczym, ale na stałe nikt pijaczków nie chciał przyjąć.
– Prawda jest taka, że na własne życzenie tak żyli. Przecież gdyby chcieli, to pracę by znaleźli. Obaj mieli fach w ręku – surowo oceniają braci sąsiedzi.
Obaj byli hydraulikami. Przez dłuższy czas pracowali w zawodzie na wyjeździe, ale w kraju, jak mówią miejscowi – na delegacji. Gdy zmarli rodzice, z którymi mieszkali w Scholastykowie, wszystko się jednak zmieniło. Praca się skończyła, a obaj dość szybko stracili nadzieję na znalezienie nowej. Pocieszenia zaczęli szukać w alkoholu, tak już od dobrych pięciu lat. Rodzina (dość liczna: trzy siostry i brat) jednak o nich nie zapomniała. Kilka razy w miesiącu rodzeństwo odwiedzało braci. Sz. pomoc przyjmowali razem, zgodnie.
Nie zawsze jednak zgoda miedzy nimi była. Napici, czasem awanturowali się, czasem brakowało argumentów i w ruch szły pięści.
– Ale jakby ktoś chciał wejść między nich, to nie pozwolili. Jeden drugiego bronił. W ogień by za sobą poszli. W życiu bym nie pomyślała, że za noże kiedyś chwycą. Z tych swoich awantur zawsze się śmiali następnego dnia – dziwi się jedna z sąsiadek.
Scholastykowo niemal identyczną tragedię przeżywało już przed siedmioma laty. Wtedy w jednym z mieszkań w wielorodzinnym bloku również doszło do rodzinnej sprzeczki, której ofiarą stał się jeden z braci, którzy brali w niej udział. Skutkiem bratobójczej sprzeczki był jeden pogrzeb. Mężczyzna uznany wtedy przez sąd za winnego, nie wyjdzie z więzienia jeszcze przez kilka lat. Dla około 400 mieszkańców wsi druga śmiertelna bójka to już trochę za dużo.
Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?