Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Z archiwum spraw niewyjaśnionych. 18-letnia matka trzymała zwłoki dziecka w szkolnej szafce

Agnieszka Świderska
Nie udało się jednoznacznie wyjaśnić okoliczności śmierci dziewczynki
Nie udało się jednoznacznie wyjaśnić okoliczności śmierci dziewczynki Fot. Archiwum
Wyjątkowo bezmyślna, wyjątkowo bezradna i zagubiona czy może wyjątkowo bezwzględna i cyniczna? Jaka naprawdę była 18-letnia licealistka z Trzcianki, która w kwietniu 2010 roku urodziła dziecko, a potem trzymała jego ciałko w szkolnej szafce i skrzyni od tapczanu? Przypominamy mroczną historię, która jedenaście lat temu wstrząsnęła Trzcianką i całą Polską.

Tekst ukazał się w sierpniu 2010 roku w "Głosie Wielkopolskim"

Czy 18-latka zabiła swoje dziecko? Czy schowała tylko ciałko martwej córeczki do tapczanu? Co naprawdę wydarzyło się tamtej nocy? Na to pytanie trzcianeckiej prokuraturze, która prowadziła śledztwo w sprawie śmierci noworodka, nie udało się znaleźć odpowiedzi.

- Musieliśmy umorzyć śledztwo z powodu braku znamion przestępstwa - mówi Radosław Gorczyński, prokurator rejonowy w Trzciance. - Nie mamy dowodów na to, że dziewczynka urodziła się żywa.

Na pewno nie była wcześniakiem. 18-latka donosiła swoją ciążę. Urodziła w nocy z 13 na 14 kwietnia. Twierdzi, że pamięta jedynie to, że rozpoczął się poród, a potem... Potem zasłania się całkowitą niepamięcią. Obudziła się rano i stwierdziła, że nie ma już dziecka w brzuchu. Zaczęła go szukać i znalazła w reklamówce w tapczanie. Dlaczego właśnie w reklamówce? Odruchowo można schować dziecko w tapczanie, ale odruchowo nie chowa się go do reklamówki, którą trzeba najpierw znaleźć. Chyba, że była pod ręką. Przygotowana...

Tego dnia 18-latka została w domu. Tłumaczyła matce, że źle się czuje, ale już następnego poszła do szkoły. W plecaku miała reklamówkę ze zwłokami noworodka i zakrwawioną podczas porodu odzieżą. Zawiniątko schowała do szkolnej szafki. Kiedy wracała do domu, zabierała je ze sobą i chowała do skrzyni od tapczanu.

Prawda wyszła na jaw po siedmiu dniach, kiedy uczniowie zaczęli się skarżyć na nieznośny fetor wydobywający się z jej szafki. Właścicielki nie było w szkole, kiedy dyrektorka z wychowawczynią zdecydowały się ją otworzyć. Zobaczyły krew. Była wszędzie. Na książkach. Na ubraniach.

18-latka musiała w końcu powiedzieć prawdę. Zdradziła ją matce i wychowawczyni. Razem z rodzicami zawiozła zwłoki noworodka na policję.

- Na podstawie sekcji biegła nie była w stanie kategorycznie orzec, czy dziecko urodziło się żywe czy martwe - mówi prokurator Radosław Gorczyński. - Było to niemożliwe ze względu na zaawansowany proces gnilny, któremu uległy zwłoki.

Prokuratura musiała poczekać na wyniki badań histopatologicznych. Czy dziecko zaczerpnęło pierwszy łyk powietrza razem z pierwszym krzykiem? To by oznaczało, że urodziło się żywe. Wynik badań nie przyniósł jednoznacznej odpowiedzi.

- Z opinii, którą otrzymaliśmy wynika, że dziewczynka najprawdopodobniej urodziła się martwa - mówi prokurator Radosław Gorczyński.

Biegli nie znaleźli w jej ciałku śladu po pierwszym oddechu. A może nie zdążyła go zaczerpnąć? Zanim krzyknęła, wystarczyło tylko zatkać jej usta. Najprawdopodobniej to przecież nie to samo, co na pewno.

- Nie dysponujemy jednak żadnymi innymi dowodami, a wszelkie wątpliwości trzeba rozstrzygać na korzyść podejrzanej - mówi prokurator Radosław Gorczyński.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pila.naszemiasto.pl Nasze Miasto