Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zdjęcia do dokumentów, z wakacji, a może pozowane w studiu? Daniel Balukiewicz, mistrz fotografii od ponad 40 lat fotografuje pilan

Michalina Pieczyńska-Chamczyk
Michalina Pieczyńska-Chamczyk
archiwum prywatne Daniela Balukiewicza
Daniel Balukiewicz – o sobie mówi, że jest rzemieślnikiem, jego zakład fotograficzny Foto Daniel na stałe wpisał się w pejzaż Piły. O wyborze zajęcia, które zdeterminowało całe jego życie zadecydowała jedna wizyta u wujka jeszcze w dzieciństwie. To tam po raz pierwszy doświadczył magii, magii fotografii…

Skąd w Pana życiu wzięła się fotografia?

Miałem wtedy 11 lat, pojechałem z ojcem do wujka. Wujek miał stary mieszkowy aparat. W tych czasach, ponad sześćdziesiąt lat temu aparat to było coś. Wszyscy się dziwili. To było wówczas trochę tak, jak dzisiaj porządny samochód. Wujek posadził nas przy stole i powiedział, że zrobi zdjęcie. Potem powiedział „chodź, teraz ja siądę, a ty zrobisz nam zdjęcie, tu naciśnij...”

I to było pierwsze zdjęcie, które Pan wykonał?

Tak, pierwsze zdjęcie. Miałem wtedy 11 lat. Spodobało mnie się to, ale wujek mówił, że zobaczymy co z tego wyjdzie dopiero później. To nie było tak, jak dzisiaj, że można od razu podejrzeć obraz. Wieczorem po kolacji zaprosił mnie do szopy, pozasłaniał wszystko, bo musiała być ciemność. Kiedyś zdjęcia robiło się na materiałach światłoczułych, a jak sama nazwa mówi, są czułe na światło. Potrzebne byłoby odpowiednie barwy. Negatyw na przykład wywoływało się w zielonym świetle, pozytyw w czerwonym. Porozrabiał coś w talerzach, jakąś zupę, film wyciągnął z aparatu, przeciągnął parę razy i zobaczyłem, że coś tam jest…

Magia?

Magia! To mnie urzekło. Ale zaraz tu czarne, a tu białe? To jest negatyw! Potem powiesił na sznurku, bo trzeba było wysuszyć. Sześćdziesiąt lat temu nie było żadnych suszarek. Później wziął ten negatyw położył na ramkę, położył papier, wszystko w tej ciemni i wyszliśmy na dwór, bo było jeszcze jasno. 1, 2, 3, 4 – naświetlanie odbywało się przez określony czas, on już wiedział ile. Naświetlił to i włożył ten papier do innych zup w talerzach. Bo nie było kuwet. I nagle wyłania się obraz. Wyłania się to, co zrobiłem. To mnie ujęło za serce. I jak wróciliśmy, to już bardzo chciałem mieć aparat. W rodzinie nie było za wesoło. Pięcioro dzieci, ojciec pracownik tartaczny, więc sam zacząłem zbierać butelki, makulaturę – w tych czasach to było popularne wśród młodzieży. Za jakiś czas nazbierałem i kupiłem od kogoś Druha, po jakimś czasie Starta, później Smienę i już w szkole podstawowej zacząłem być fotografem nadwornym. W klasie grupowe zdjęcia zacząłem robić, bo nikt inny nie miał. Wieczorami trzeba było to zrobić. Już miałem doświadczenie, więc kupiłem odczynniki i w łazience sobie taką ciemnię zrobiłem. I poprzez takie próby nauczyłem się porządnie. Te grupowe jak rano przyniosłem do klasy, to cała szkoła tym żyła. To było w Szkole Podstawowej nr 2 w Wałczu. To wciągnęło mnie na tyle, że kontynuowałem taką działalność i w liceum, i na studiach. Urządziłem sobie tak zwaną dziuple, żeby mieć kontakt z ta fotografią. Zacząłem pracować w spółdzielni mieszkaniowej, to była moja pierwsza praca.

Czyli w tamtym momencie życia fotografia nie była Pana zawodem? To było tylko hobby?

Tak, w pracy byłem inspektorem do spraw remontowo-budowlanych, a to było tylko hobby. Później zacząłem pracować w milicji jako technik kryminalistyki. Kolega mnie wciągnął, pracował jako technik kryminalistyki, zobaczył moje prace i chciał, żebym go zastąpił, bo jechał na polowanie. Wprowadził mnie, ja za niego trochę robiłem, ale miałem dostęp do wszystkiego, więc korzystałem ze sprzętu i z chemii. Teraz się mogę przyznać, po tylu latach (śmiech). Ale za to dokumentacja była dobra i oni jak zobaczyli, że jego praca tak się poprawiła, to się wydało, że on korzysta z mojej pomocy. No i postanowili mnie zatrudnić. To już było takie porządne wdepniecie w fotografię.

Ale to chyba też musiała być trudna praca, przecież to, co Pan fotografował, to do przyjemnych nie należało, prawda?

No tak, morderstwa, wypadki śmiertelne dokumentowałem to fotograficznie na potrzeby dalszego postępowania. Dokumentacja polegała na szkicu miejsca zdarzenia i fotografii miejsca zdarzenia. To było nieprzyjemne, ale trzeba było się przełamać.

Trudne to było?

W moim przypadku nie. Już wcześniej, kiedy robiłem te zdjęcia za kolegę, to się napatrzyłem i wiedziałem co mnie czeka za nim podjąłem tę pracę. Przepracowałem tam, osiem, czy dziesięć lat i ściągnięto mnie tutaj jak powstało województwo pilskie. Komenda była na Ogińskiego. Tam trzeba było od początku urządzić ciemnie, wszystko kupić. Mnie to powierzono. Urządziłem tę ciemnie. W międzyczasie zaczęto budować budynek przy Bydgoskiej i tam też musiałem zaprojektować gdzie stół mokry, gdzie powiększalnik, gdzie suszarki. Też to zrobiłem, ale nawet się tam nie przeprowadziłem, bo się zwolniłem.

Co się wydarzyło, że podjął Pan taką decyzję?

Na Bohaterów Stalingradu prowadził działalność Lucjan Szewczyk. Zmarł w 1976 roku. Zakład prowadziła po nim wdowa ze swoja siostrą, ale nie bardzo sobie radziły z racji wieku. Zaproponowały więc mi, żebym to przejął. Dwa lata kierowałem tym zakładem, pracują jeszcze w komendzie. W końcu jednak powiedziały mi, że albo to przejmę, albo one sprzedadzą komuś innemu. Postanowiłem, że biorę i 29 grudnia 1979 roku w Urzędzie Miejskim zgłosiłem działalność. Z „Foto Szewczyk” zrobił się „Foto Daniel”. Dopisywałem jeszcze „dawny Foto Szewczyk”, żeby podtrzymać tradycję, bo dobrą opinię miał. To mnie zobowiązało, żeby nie spuszczać z tonu, żeby też być dobrym. Za rok już jako pierwszy wprowadziłem fotografię kolorową. Roboty było bardzo dużo. Po nocach trzeba było pracować.

Z czym najczęściej przychodzili klienci? Z kliszami do wywołania, czy zrobić zdjęcie w studiu?

Do dokumentów dużo i amatorskie z wakacji na przykład. Przywozili po dziesięć klisz, trzeba było po nocach wywoływać i suszyć, żeby na rano było do odbioru. Miałem pięć dziewczyn do pomocy, bo jak przejąłem zakład, to były uczennice. Zastały w zakładzie. Ja też zrobiłem uprawnienia w międzyczasie – kursy pedagogiczne i mistrza. One zostały, ale z czasem koszty rosły i trzeba było rezygnować powoli. Dwie zostały do dzisiaj. Jedna została moją żoną.

Trochę mnie zaskoczyło, że w zakładzie były same uczennice. Zawsze mi się wydawało, że ten zawód wybierało więcej chłopców niż dziewcząt…

To była żmudna robota, trzeba było się zamknąć w ciemni i wykonywać mechanicznie te same czynności. Dziewczyny są bardziej cierpliwe, a jeszcze przy zdjęciach do dokumentów trzeba było retuszować na przykład cienie pod oczami, jakieś ślady. Retuszowało się negatyw i dopiero potem przenosiło na papier.

Taki analogowy photoshop?

Tak, taki był wtedy pierwszy ręczny photoshop. Brało się ołówek, różnej twardości. Kliszę trzeba było posmarować metaloiną, żeby przyjęła ten ołówek. To była ręczna robota, dziewczyny bardzo dobrze sobie z tym radziły. Całe dnie na tym spędzały, bo dużo ludzi przychodziło. Chłopaków też kilku miałem, ale później.

Dużo było kandydatów do zawodu, którzy chcieli u Pana się uczyć?

My limitowaliśmy ilość. Ja wyszkoliłem około dwudziestu, łącznie z moimi dziećmi. Ale chłopaki to chcieli tylko pstrykać, ale do tej reszty to nie za bardzo, bo to trzeba było cierpliwości.

Przez te ponad czterdzieści lat zakład dwukrotnie zmieniał siedzibę. Jakie były tego powody?

Z Bohaterów się wyprowadziliśmy, bo właścicielki lokalu postanowiły go sprzedać, a ja jeszcze tyle nie zarobiłem, stać mnie było tylko na odkupienie sprzętu. Musiałem się więc rozejrzeć za nowym lokalem. Na Piekarskiej 14 na rogu, gdzie kiedyś był Kowalski z butami i Żyd z wózkami, były trzy w ząbek ustawione pawilony. Lokal był obklejony potłuczonymi talerzami i tam kiedyś kwiaciarnia była. Właściciel postanowił to sprzedać, a sam wyjechał do Karpacza. Pojechałem do tego Karpacza i się dogadaliśmy. Zaadaptowałem i tu zostałem. Tu robiłem śluby, komunie, chrzty.

Kiedyś normalne było, że młodzi w czasie trwania wesela jechali do fotografa, prawda?

Zdarzało się, ze miałem dwanaście par jednego dnia. Wszyscy umówieni na konkretną godzinę. Tła rozwieszaliśmy, sześć pozycji i następni. Czasem ostatni wychodzili o 23.00. W niedzielę jak były komunie, to też pracowaliśmy do późna, bo każdy chciał mieć zdjęcie na klęczniku. To były czasy, dużo pracy i dużo satysfakcji. Po jakiś piętnastu latach Spółdzielnia Piła Południe zaczęła budować nowe osiedle. Coraz bardziej zbliżali się do nas. Okazało się, że budynek, który zajmowałem, był dopuszczony do użytkowania tylko na jakiś czas. Ja nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy. Miasto powiedziało, żeby się wynieść, bo tu wchodzi budowa. Ale co dalej? No chcieli nam działki przekazać. Na Przemysłowej! (śmiech) Ale po raz kolejny dopisało mi szczęście. Bo już podjechali z tą budową tak blisko, że ściana zaczęła mi się odchylać. Miałem nóż na gardle. Prezes spółdzielni zaoferował mi lokal z tych, które już były gotowe. Był lokal po kimś, kto zrezygnował. Taki lokal na rogu to proszę bardzo! Nie miałem co prawda tyle pieniędzy, ale dostałem propozycję rozłożenia na raty, więc mogłem zarabiać i spłacać. Tu się urządziliśmy, przy ul. Kolbe 5.

Gdy te bloki były nowe, to miejsce cieszyło się dobrą opinią.

Tak, powstała taka starówka pilska. Taki punkt mi odpowiadał.

Aż w życiu nas wszystkich pojawiła się fotografia cyfrowa…

Niektórzy koledzy wówczas powysiadali z tego pociągu. Ja zawsze byłem nauczony, że jak są problemy, to trzeba im zaradzić. Poduczyłem się i wdepnąłem w tę fotografię cyfrową, żeby żyć dalej. Początki fotografii cyfrowej nie były jeszcze takie ciężkie, bo ludzie byli przyzwyczajeni do wywoływania zdjęć. Zgrywali je na kartę, ale i tak przychodzili, żeby wywołać. Niektórzy nawet nie wiedzieli, że jak się karta zapełni, to można te zdjęcia zgrać. Przychodzili z kartą, na której było 1600 zdjęć, ale po 20 takich samych i trzeba było przebierać. To zbierało dużo czasu, więc prosiliśmy, żeby przynosili już przebrane. A żeby zarobić, trzeba zrobić tysiące takich zdjęć, bo nasze usługi nie są drogie. Teraz pojawiły się smartfony i już nawet nie trzeba wywoływać zdjęcia, żeby przesłać jej cioci.

Ale czy to oznacza koniec zdjęć w wersji papierowej?

Niektórzy wiedzą, że nie ma jak zdjęcie papierowe. Nasze babcie, tak robiły i dzisiaj mamy albumy, które mają po sto lat. Zdjęcia przechowywane w wersji elektronicznej łatwo stracić. Nawet wspólne oglądanie zdjęć z rodziną wygląda inaczej. Kiedy włączamy komputer i wszyscy wokół niego stoją, to szybko się nudzimy, a kiedy z rąk do rąk idzie album i siedzimy przy herbatce, to jest zawsze inna atmosfera.

Mam też wrażenie, że fotografia cyfrowa zmieniała nasze podejście do robienia zdjęć. Kiedyś użytkownik amatorskiego aparatu miał z tyłu głowy, że klisza ma na przykład 36 zdjęć i to mu musi wystarczyć na całe wydarzenia, to te zdjęcia były bardziej przemyślane. Dzisiaj robimy te zdjęcia trochę bez opamiętania…

Mamy takich klientów, którzy „zapominają” usunąć takie nieudane zdjęcia i potem chcą, żebyśmy my je przebierali, a to czasem może trwać i godzinę, więc namawiam do przynoszenia przebranych zdjęć.

Po tylu latach pracy wciąż nie wybiera się Pan na emeryturę?

A którędy się tam idzie? (śmiech) Często mnie o to pytają, ale ja lubię to, co robię. Ludzie to doceniają.

A klient w roku 2022 z czym najczęściej przychodzi?

Przede wszystkim zdjęcia do paszportu, dowodu, prawa jazdy, ale też przynoszą do wywołania zdjęcia z wczasów i „imienin u cioci” oraz powodzeniem się cieszą reprodukcje. Ze starego bardzo zniszczonego zdjęcia zrobimy „nówkę” i to się klientom podoba. Moda przyszła na zdjęcia na pogrzeb - portrety zmarłych w ramach stawiane podczas uroczystości.

Skoro o zmarłych mowa, to witryna w Pana zakładzie kojarzy mi się także z tak zwanymi porcelankami, czyli zdjęciami do nagrobków. Czy na to też są jeszcze klienci?

Porcelanki tak! Cały czas. A z tą witryną to jest tak, że nigdy nie ma czasu, żeby coś tam zmienić (śmiech)

Te kilkadziesiąt lat w kontakcie z klientem musiało przysporzyć też sytuacji, które wspomina Pan do dzisiaj. Były takie sytuacje, które zapadły w pamięć?

Na przykład zdjęcia „spod kołderki”. Przynosili klienci do wywołania takie zdjęcia i pytali kto będzie te zdjęcia robił, żeby czasem nie uczeń. Ja wtedy żartowałem, że jestem jak ksiądz, zamykam oczy i robię (śmiech). Ale raz była taka sytuacja i powiem szczerze doniosłem. Przychodził facet, który był pedagogiem w domu dziecka i przynosił zdjęcia i w pewnym momencie zauważyłem, że on robi te zdjęcia dzieciom coraz bardziej takie… odważne. Rozebrane. I coś jest nie tak. Zrozumiałem, że ten facet może być pedofilem. Te zdjęcia coraz śmielsze były. Powiadomiłem kogo trzeba i nie wiem co z nim się dalej stało. Przestał przychodzić. Nie żal mi było, bo to przestępstwo.

Czyli ta erotyka w fotografii, z którą miał Pan do czynienia miała różne odcienie…

Tak, ale była też sytuacja, kiedy jeszcze na Piekarskiej przyszła do mnie pani i zapytała, czy zrobię jej odważne zdjęcia w studiu. Mówiła, że potrzebuje do portfolio. Umówiliśmy się po zamknięciu, pani przyszła z mężem, który czekał w poczekalni i okazało się, że te zdjęcia miały być dużo bardziej odważne, niż myślałem. Pani powiedziała, że pracuje w branży erotycznej w Holandii i właśnie takich zdjęć potrzebuje, żeby ubiegać się zatrudnienie. Zlecenia bywały zatem różne, kiedyś kopiowałem kolegom „świerszczyki’. Takie czasy były (śmiech).

W zapomnienie chyba odeszły już zdjęcia pozowane w studiu z okazji uroczystości komunijnych lub ślubnych?

Bardzo mało takich robimy, ale są klienci, którzy mają na przykład piąte dziecko i skoro poprzednia czwórka miała takie zdjęcia, to temu piątemu też chcą zrobić takie samo.

Ale pary młode już z wesel nie uciekają na sesję do studia?

Nie! Młodzi to już chcą, żeby im na miejscu robić. Czasem plenery. Chociaż czasem się zdarzają takie troszkę starsze młode pary, które chcą przyjść do studia. Wtedy robimy takie w stylu retro. Kto wie, może moda na takie zdjęcia jeszcze wróci. W końcu często wraca.

Czego Panu życzyć?

Zdrowia! Jak będę miał zdrowie, to pociągnę ten wózek, bo mnie to kręci (śmiech).

Zatem dużo zdrowia życzę i dziękuję za rozmowę!

W ponad 40-letniej historii zakładu Foto Daniel, z miejscem tym związali się nie tylko pilanie korzystający z usług fotograficznych w studiu, ale także trudno już sobie wyobrazić wiele spośród znanych w Pile i okolicach wydarzeń bez obecności Daniela Balukiewicza z aparatem w dłoniach. Wśród nich Półmaraton Signify Piła, Festiwal Country nad Notecią w Ujściu, Salon Polityki, Salony Kulturalne TV ASTA, a także liczne wydarzenia organizowane przez Urząd Miasta i Starostwo Powiatowe w Pile, czy szkoły i przedszkola. Laureat takich nagród, jak Złota Odznaka „Za szkolenie uczniów w rzemiośle”, Brązowa, Srebrna i Złota Odznaka „Za zasługi w rozwoju rzemiosła wielkopolskiego” i Kordzik Wielkopolskiej Izby Rzemieślniczej. Daniel Balukiewicz podkreśla, że niewątpliwy sukces zawodowy, który odniósł, nie byłby możliwy, gdyby nie jego współpracownicy. To dzięki zgranemu zespołowi udało się zapracować na zaufanie klientów.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pila.naszemiasto.pl Nasze Miasto